Dawno, dawno temu... - "Bajka o Rašce", Ota Pavel
18 maja
Zazwyczaj
nie czytam reportaży sportowych. Działają na mnie mniej więcej
tak, jak i sam sport – odstraszająco. Bo w końcu co jest
ekscytującego w bandzie facetów biegających po trawie za kawałkiem
skóry? Zazwyczaj nie czytam… Ale w przypadku „Bajki o Rašce”
zawahałam się na moment, bynajmniej nie dlatego, że nazwisko
tytułowego narciarza cokolwiek mi mówiło. Mówiło za to, i to
całkiem sporo, nazwisko autora tego niewielkiego zbiorku.
Magnetyczny wpływ pisarstwa Oty Pavla ostatecznie przezwyciężył
wrodzoną niechęć do wszystkiego, co ze sportem związane i
wyciągnęłam swoje lepkie rączki po tą pozycję. I absolutnie
nie żałuję!
Ota
Pavel to pisarz, którego polski czytelnik miał do tej pory
okazję poznać głównie za sprawą zbioru opowiadań Śmierć
pięknych saren. Jak spotkałem się z rybami, książki, która
chyba powinna być sprzedawana w aptekach jako antydepresant bez
recepty (i która, swoją drogą, powstała podczas pobytu pisarza w
szpitalu psychiatrycznym, o czym do niedawna nie miałam pojęcia).
Okazuje się jednak, że pan od sielankowych opowiadań o rybach i
trawie był dziennikarzem sportowym. Bajka o Rašce
to zbiór jego reportaży o
sportowcach różnych – skoczkach narciarskich, alpinistach,
piłkarzach i swoich ulubionych kolarzach. Zbiór dziewięciu
tekstów, tak odmiennych, jak ich bohaterowie, więc wymagających
osobnego opisania.

„Jirka
chciał latać wreszcie – ale nie jak kaczka, co z rozcapierzonymi
skrzydłami spada na wodę jak buła. Chciał latać jak albatros,
piękny ptak z rodziny ptaków morskich.”
I
nie będzie absolutnie mowy o nudzie.
Kolejny
reportaż, Kiedy
ci nie idzie ma już zupełnie odmienny charakter. Tamten był radosny, przepojony ciepłem,
ten jest gorzkim monologiem kolarza zmęczonego życiem i ciężkimi
sportowymi zmaganiami. Stosownie do tematu, zmienia się też
zupełnie styl – znika gdzieś baśniowość i urok, które
zastępuje twardy, prosty język. I zgorzknienie.
„Pisali:
Wyścig Pokoju. Ale czy rzeczywiście wyścig jest pokojem? Tam, jak
mówimy, szło się w trupa, jeden z drugim, Rosjanin z Francuzem,
Polak z Czechem, żadnego „przepraszam”
Tam
było słodko, tu jest gorzko. O pokonywaniu własnych ograniczeń,
ale też o tym, jak ciężkim kawałkiem chleba jest sport w ogóle,
a w szczególności kolarstwo.
Kolarz,
a nawet Kolarz przeklęty
jest
także bohaterem kolejnego tekstu. Z tym, że o ile poprzednio Pavel
snuł opowieść przytaczając po prostu wypowiedzi sportowca, tu widzimy
autora w roli podwójnej – najpierw jako reportera zachwyconego
znalezieniem własnego kolarza na
wyłączność, o czym pisze zresztą
bardzo obrazowo:
„A
potem, podczas drugiego etapu wyścigu dookoła Czech, znalazłem
swojego konia. Miał zgrabny tyłek, co dla kolarza jest istotne,
miał piękne długie nogi jak francuskie striptizerki w Crazy Horse
Saloon w Paryżu, miał tajemniczy uśmiech Mony Lisy i nosek zadarty
wysoko w chmury na niebie. Pedałował i wyprzedzał peleton, kiedy
tylko chciał, śmiejąc się w dodatku i dowcipkując.”
Potem zaś z pozycji innej i dużo mniej zdystansowanej – przyjaciela. Tak, jak i w poprzednich reportażach, widać tu podejście zgoła odmienne od tego, do jakiego przyzwyczaiły nas teksty o wszelkiego rodzaju sławach. Pavel nie ustawia swoich sportowców na piedestale, nie traktuje ich jak odległych o lata świetlne gwiazd, ale zwykłych ludzi z codziennymi problemami, troskami i ograniczoną wytrzymałością zarówno fizyczną, jak i psychiczną. Po prostu dostrzega w sportowcu człowieka.

Po
tych radosnych, żywiołowych tekstach powracamy do klimatów
melancholijnych i sentymentalnych. W Dwóch
braciach obserwujemy
dialog (o dziwo!) dwóch braci, hokeistów podzielonych onegdaj przez
los i grających w drużynach na dwóch końcach świata– w
Australii i w Czechach. I choć mamy tło sportowe, jest ono niczym
więcej, jak tylko tłem właśnie. Na pierwszy plan wysuwa się
tutaj skomplikowana relacja pełna niedopowiedzeń, różnica
doświadczeń dzieląca dwoje ludzi bardziej, niż tysiące
kilometrów. To opowieść o przepaści między tym, co pomyślane, a
tym, co wypowiedziane. I o tym, że sport potrafi łączyć, ale i
dzielić.

Zamykam
tę niewielką książeczkę z olbrzymim poczuciem niedosytu. Mimo,
że nie wyobrażałam sobie, że można mnie sportem zainteresować
na tyle, bym nie poddała się w połowie. A tu Pavel – w pięknym
stylu, bajkowo, czasem odrobinę melancholijnie – pokazał mi, jak
bardzo się myliłam. To dobre reportaże z dobrym przesłaniem, bo to, co przede wszystkim z nich wyniosłam to przeświadczenie, że można właściwie wszystko. I leci się przez nią jak na
skrzydłach wiatru. Jak ptak z rodziny ptaków morskich.
0 komentarze