Powieść-matrioszka - "Podróż na południe" Michala Ajvaza
12 lipca
Wiecie,
jak wygląda matrioszka, prawda? Lalka, a w środku tej lalki
kolejna. I kolejna. I jeszcze następna. „Podróż na południe” jest powieściowym odpowiednikiem matrioszki - z wybrzeży Morza
Libijskiego porywa nas w fantastyczne powieściowe światy, jeden
bardziej fascynujący i niesamowity od drugiego.
Podróż rozpoczynamy w kawiarence na Krecie, gdzie spotyka się przypadkiem dwoje podróżnych. I zaczyna się opowiadanie. Ramą dla wszystkich pozostałych historii jest tu opowieść detektywistyczna - próba rozwikłania tajemnicy pewnego morderstwa prowadzi bohaterów z Pragi aż na tytułowe Południe, a poszlakami stają się nawet żelki. Nie koniec jednak na tym, bo w fabule tej zamyka się jak w szkatułce kilka innych. I tak dowiadujemy się między innymi o losach powieści spisanej na zwoju drutu, o kulcie starożytnego ludu Ligdów czy o historii robota i demona... A i to jeszcze nie wszystko; mnogość mniejszych powieści zamkniętych w Podróży na południe trudno opisać w kilku zdaniach.
Podstawową
zaletą takiego nawarstwiania fabuł jest to, że każdy znajdzie tu
coś dla siebie. Niezależnie od tego, czy na co dzień zaczytujecie
się w fantastyce naukowej, kryminałach czy wolicie na przykład
powieść filozoficzną - coś Was w Podróży na południe
porwie. Nie można tu też mówić o monotonii, ponad 500 stron czyta
się z niesłabnącym zainteresowaniem. Wady? Czasami kręci się
lekko w głowie, trudno połapać się w takiej ilości wątków
ciągniętych momentami niemal równolegle. Bywa też nużąco, choć
na szczęście rzadko i na krótko – nim zdążycie znudzić się
tą powieścią, autor rzuci kolejny dziwaczny pomysł w stylu
medytującej mrówki czy fosforyzujących robaczków szyfrujących
wiadomości.
Opowiada
dużo, opowiada – zazwyczaj – ciekawie, a także – opowiada
ładnie, bo kunszt widać w tej książce nie tylko na poziomie
konstrukcji fabuły. Ajvaz za pomocą słów mistrzowsko buduje
klimat, czy chodzi tu o parną dżunglę Floriany Północnej, czy o
nadmorskie miasteczka Włoch i Grecji, pięknie operuje słowem
budując zapadające w pamięć frazy i zdania, które po prostu chce
się czytać, jak na przykład to:
Ale
właśnie dlatego, że między nim a miastem nie wytworzył się
żaden stały związek, mogło do niego przemawiać i podniecać go
kształtami swych obiektów, odcieniami ochry, szarości i zieleni,
szumami i chrobotami, zgniłymi i słodkawymi zapachami i
nieuporządkowanymi, chaotycznymi ale i mechanicznie monotonnymi
ruchami, właśnie dlatego mógł z przestrzenią miasta nawiązać w
każdej chwili fantastyczne relacje, które nie mają nazwy; kiedy
mijał zamknięte drzwi domów, mógł się czuć jak kupiec z
arabskiej bajki, mógł się z miastem łączyć tysiącem
delikatnych włókienek, a potem je zrywać […].
O czym jest więc właściwie ta powieść-mozaika? Chyba (chyba, bo o czym jest dla Was możecie przekonać się w tylko jeden sposób) o opowiadaniu. Ajvaz szuka źródła, z którego wypływają wszystkie historie, próbuje znaleźć powód snucia historii. Próżno tu jednak szukać banałów o poetycznym natchnieniu i Muzach szczebioczących nad głową artysty – opowieść w Podróży na południe to niebezpieczny żywioł, pnącze oplatające wszystko i wypuszczający pędy na wszystkie strony, to pasożyt konsumujący z wolna tych, którzy są nią zarażeni.
Podobnie
ja czuję się po lekturze tej powieści – skonsumowana. Podróż
na południe przeżuła mnie i połknęła, choć wydawało mi
się, że to raczej ja mogę to z nią zrobić. Porwała w wir
różnorodnych opowieści, zafascynowała, rozbawiła, odrobinę
zasmuciła. Upalne, pachnące morzem południe to dobry kierunek na
początek wakacji, choć jestem prawie pewna, że wrócę jeszcze do
tej powieści, gdy dni zrobią się krótsze i ciemniejsze, by
rozchmurzyć się nieco południowym słońcem zamkniętym w jej
kartach.
1 komentarze
Przepraszam, tylko dlaczego to jest takie bez uroku?
OdpowiedzUsuńTak, jestem niesprawiedliwy. Ale niemal dokładnie 10 lat temu zachwyciłem się poprzednim polskim tłumaczeniem Ajvaza i po "Na południe" bałbym się do niego wrócić, bo mógłbym zmienić dość radykalnie zdanie. Dobra, to nie jest zła książka literacko - choć momentami siecze przeintelektualizowanymi banałami, tylko wtórna (oj, dołożyłbym kilka tytułów do tych z okładki), ale nawet nie to jest problemem, a jakość przytoczonych opowieści. Naprawdę ciekawa i oryginalna jest jedna w tej szkatułce, gdzieś na przecięciu ostatniej i przedostatniej matrioszki, obwiązanych Drutem (żeby nie spojlerować;).
Ajvaz się trochę - a może i bardzo - asekuruje tymi powrotami pustki, finalnie konfrontuje ją z próżnią (na moment się dałem złapać), ale mnie to wszystko jednak nie przekonuje. Jak na grę z czytelnikiem to pozycja zbyt ciężka, jak na poważną powieść - jednak zbyt odjechana.