Chorobliwie duszny kraj - „Zemsta” w reżyserii Adama Nalepy



No dobrze, więc idę na Zemstę. Czyli jak - parę godzin zmarnowanych na gapienie się na ludziach w śmiesznych strojach z epoki powtarzających oklepane, znane prawie, że na pamięć teksty? Bo co nowego można jeszcze wyciągnąć z wałkowanego w gimnazjach dramatu, co tu ciekawego z taką zesztywniałą klasyką można począć? Otóż, okazuje się, że można, nawet sporo całkiem. Wszystko, czego się spodziewamy i wszystko, czego nie spodziewamy się absolutnie robi z nią Teatr Zagłębia, a ja piszę pierwszą w swoim króciutkim życiu recenzję teatralną. A co mi tam!


Z oryginału został nam... Tekst. Tylko tyle, aż tyle. Są dwa do tego tekstu dodatki, jeden dość soczysty - wrażliwi, proszę zatkać uszy! Cała reszta znana nam z klasycznych interpretacji Zemsty, czyli pachnące naftaliną stroje z epoki i cały ten XVIII wiek znikają, zastąpione - i tu uwaga, bo zaczyna robić się ciekawie - rokiem 2022, stanem wojennym, ikonami wiszącymi nad sceną i rozlegającym się z głośników Ojcze nasz brzmiącym jak modlitewne nawoływania muezina.

Uff. Brzmi dziwnie, brzmi jakby nie pasowało zupełnie do lekkiej komedyjki i żarcików z krokodylem? Wiem, wiem, o dziwo jednak w wersji Adama Nalepy wszystko to składa się razem doskonale. I tak niewinne, komediowe dialogi nabierają wydźwięku zgoła odmiennego, jest smutno, ponuro, czasami strasznawo. Chwilami śmiesznie, ale, uwierzcie, tylko chwilami. A generalnie śmiać się nie ma z czego; w kategorii najsmutniejszej komedii świata ta Zemsta zbiera wszystkie nagrody i jeśli chcecie się pośmiać - nie idźcie. Obejrzyjcie jakąś dobrą komedię, zapewnijcie sobie dawkę humoru, a potem, gdy już będziecie już gotowi na coś poważniejszego, chodźcie posłuchać monologu kulinarnego powiedzianego tak, że się serce kraje.

To, co niespodziewane, a co mimo wszystko wypada tu doskonale, to przede wszystkim wyciągnięcie na pierwszy plan postaci, które w oryginale zdawały się odgrywać role raczej marginalne - Wacława i Klary. Zapamiętało się, że gdzieś tam byli, wzdychając do siebie nawzajem jak fredrowscy Romeo i Julia i nie robiąc poza tym w zasadzie zbyt wiele, a tutaj są nagle wyraźniej - stłamszeni przez rodziców, więzieni konwenansami i dużo bardziej wiarygodni. Każde z nich dostaje też swoją własną scenę, bez dialogu, ale za to z odpowiednio głośną i wyrazistą muzyką; Klarze trafiła się Maria Peszek, Wacławowi - wrzeszczący w mikrofon Piotr Rogucki. Tych parę minut, gdy zostajemy z bohaterami sam na sam sprawia, że to chyba ich najbardziej czujemy, z nimi się utożsamiamy, a przynajmniej ja, jako młoda Polka w tych dziwnych czasach jestem w stanie z łatwością się w ich sytuację wczuć.

Bo ostatecznie o tym jest ta Zemsta - o kolejnej wojnie polsko-polskiej, o murze, który dzieli coraz bardziej. O tym, do czego te podziały prowadzą. Symboliczna jest kolorystyka, jaka towarzyszy na scenie obu stronom konfliktu - gdy na scenę wchodzi Rejent, zalewa ją białe światło, przy pojawieniu się Cześnika jest ono czerwone... Są więc panowie jak dwie strony tej samej flagi, a mimo to aż chce się w pewnym momencie zaśpiewać za Kaczmarskim, że mury rosły, bo i rosną - na scenie murowanej dosłowności brak, są za to ruchome podesty, które w miarę postępu akcji rozsuwają się coraz bardziej odsuwając od siebie bohaterów i udaremniając wszelkie próby porozumienia.

Jest tych dziwnych, ale uzupełniających i zupełnie zmieniających wydźwięk sztuki zabiegów jeszcze trochę - by wspomnieć "wędrującą" perukę Papkina. W atmosferze wzajemnych oskarżeń, rosnącej niezgody i pogardy już podczas antraktu zaczynamy zastanawiać się, dokąd to wszystko zmierza. Czy autentycznie wypadnie scena pojednania zamykająca sztukę? Czy tę rozpadlinę da się jeszcze zasypać, czy w ogóle jest sens próbować? Coraz mniej wierzymy w zgodę, nie wierzy w nią też chyba reżyser serwując nam na zakończenie smutno-realistyczny obrazek. Jaki, tego już nie zdradzę, bo nie o to w recenzjach chodzi, żeby mówić o zakończeniach, a może w ten sposób nakłonię Was do wycieczki do Teatru Zagłębia. Co jak co, ale tym razem naprawdę warto.

(popularności)