Fantazja przez duże F - "Niekończąca się opowieść"


Premierę miała w 1984, a użyte w niej efekty specjalne budzą obecnie w najlepszym razie rozbawienie, nie zmienia to jednak faktu, że ogląda się ją z przyjemnością. Bo „Niekończąca się opowieść” zestarzała się pięknie, z godnością.

Nakręcony na podstawie książki Michaela Ende film opowiada o Bastianie, chłopcu, który wchodzi w posiadanie książki opisującej losy Fantazji, magicznego królestwa i Atreju, młodego wojownika, który ma za zadanie uratowanie jej przed zagrażającą nicością. W trakcie lektury chłopiec orientuje się, że jego wpływ na książkowe wydarzenia jest dużo większy, niż mogłoby się wydawać…

To tyle, jeśli chodzi o zarys fabuły, co zaś się tyczy strony wizualnej, jest ona jednym wielkim pozytywnym zaskoczeniem. Faktycznie, widać po „Niekończącej się opowieści”, że została nakręcona wiele lat temu. Efekty specjalne nie przypominają tych z najnowszych „star łarsów”, nie przypominają… Niczego za bardzo, szczerze mówiąc. Ale pośmiać się można przynajmniej. Jednak mimo tych niewielkich (bo oprócz wklejania smoka na tło nieba, efekty specjalne w filmie ograniczają się właściwie do kilku laserowych promieni) niedoróbek technicznych, film jest w odbiorze bardzo przyjemny. Ładne, dynamiczne ujęcia i ślicznie wykonane
„potworki” (wielkie żółwie i tym podobne) sprawią, że patrząc na lecącego smoka będziemy raczej zachwycać się jego wyglądem, niż podśmiewać z podklejonego tła. Zresztą akurat smokiem pozachwycać się szczególnie warto, bo Falcor, smok szczęścia, na którego grzbiecie Atreyu spędza sporą część filmu jest tak uroczą hybrydą wielkiego węża i Pekińczyka, że aż chciałoby się go za futrzaste ucho wytarmosić.

W ramach dodatku do tego wszystkiego mamy dość dziwną ścieżkę dźwiękową, będącą połączeniem orkiestry i brokatowego brzmienia rodem z lat 80. i oczywiście „Never Ending Story” w wykonaniu Limahla na wejściu, prawdopodobnie jeden z najbardziej rozpoznawalnych utworów filmowych wszech czasów. Cała ta nietypowość zgrywa się jednak dobrze z estetyką filmu i tworzy całkiem przyjemny dla uszu podkład.


Na zakończenie warto dodać jeszcze, jak łatwo z Bastianem utożsamić się każdemu molowi książkowemu. Jego bardzo emocjonalne reakcje na fragmenty czytanej powieści są chyba znane każdemu, kto bardzo bezpośrednio odbiera literaturę – chłopiec płacze, krzyczy, rzuca książką o ścianę, albo pochyla się nad nią z wyrazem nieskończonego zaangażowania. W dodatku w książce do matematyki rysuje jednorożce. I nie potrafi odkręcać słoików. Jednym słowem: Je suis Bastian.




Niekończąca się opowieść” to nie jest kino najwyższych lotów, nie znajdziecie tu ani egzystencjalnych problemów, ani kadrów, które wsiąkają głęboko w duszę. Znajdziecie za to z pewnością 90 minut świetnej rozrywki w nieco staromodnym stylu, uroczą, ciepłą opowieść o marzeniach, może odrobinę melancholii, jeśli była to jedna z bajek waszego dzieciństwa. I świetnego smoka.




(popularności)