Indie i cała reszta - Gregory David Roberts, "Shantaram"


Historia człowieka, który ucieka z australijskiego więzienia by leczyć mieszkańców slumsów w Bombaju, pakuje się we współpracę z bombajską mafią i poznaje kobietę swojego życia. Brzmi dobrze, a nawet bardzo dobrze, prawda? Faktycznie, pod względem fabularnym historia człowieka ochrzczonego imieniem „boży pokój”, bo to właśnie oznacza Shantaram, to prawdziwa perełka.

Shantaram” to prawie autobiografia. „Prawie”, bo jak mówi sam autor, niektóre fragmenty powieści są wytworem jego wyobraźni. Faktem jest jednak, że Gregory David Roberts w 1980 roku uciekł z australijskiego więzienia, spędził dziesięć lat w Indiach, po czym powrócił do Australii i oddał się w ręce władz, by odsiedzieć resztę wyroku. Te dziesięć lat pobytu w kraju słynącym z piękna i niesamowitej biedy – to właśnie „Shantaram”.

Na pierwszy rzut oka – duża, a nawet gigantyczna. Powieść Robertsa to 800 stron, które pochłania się jednak niesamowicie szybko. Nieprzyzwyczajonych do długich powieści mogę uspokoić; nie poczujecie, że czytacie książkę tak olbrzymią, chyba, że od trzymania tego tomiszcza zdrętwieją Wam palce. Nie ma w „Shantaram” dłużyzn, nudnych fragmentów czy ciągnących się stronami opisów. Strony wręcz przeciekają przez palce, a otwierając tą powieść wieczorem ryzykujecie ocknięcie się nad ranem z bólem głowy. Ta powieść to przede wszystkim rewelacyjna historia - rabusia, uciekiniera, lekarza, członka mafii. Wciągająca akcja, wielka miłość, poszukiwanie siebie - to wszystko tu jest. Nic, tylko brać i czytać.

Nie ma za to, niestety, wirtuozerii literackiej. Historia Lina (kolejny przydomek nadany bohaterowi powieści przez jego hinduskich przyjaciół) jest opisana sprawnie, w dobrym stylu, ale brakło zdań, które zapadają w pamięć. Takich zdań, które chciałoby się zapisać i zachować, albo wręcz wydrukować i powiesić nad łóżkiem. Słowem, choć trudno odmówić autorowi sprawności językowej, w „Shantaram” brakło tego żonglowania słowem, która czyni niektóre książki wspaniałymi.


Jeśli jednak szukacie barwnych opisów Bombaju, wyrazistych postaci i soczystych dialogów, a przede wszystkim – dużej porcji akcji – trafiliście we właściwe miejsce. I chociaż w moim odczuciu brakło tu czynnika X, soku z gumijagód czy jak to tam zwać, czas spędzony z „Shantaram” będzie czasem dobrze spędzonym, świetną czytelniczą zabawą. Warto!

(popularności)