Każda jest Sitą - "Sita śpiewa bluesa"



O tym, że animacje są nie tylko dla dzieci, wiemy już chyba od czasów Włatców Much. Ale serio - animacje dla dorosłych nie muszą być dla dorosłych tylko ze względu na świńskie żarciki. Mogą poruszać tematy tak samo ważne i często trudne jak filmy aktorskie, ale - ze względu na to, że są animacjami właśnie - czynić je bardziej przystępnymi i nieco mniej trudnymi w odbiorze. I właśnie to Sita śpiewa bluesa czyni doskonale.


UWAGA! recenzja nie do końca jest recenzją, zawiera bowiem sporą porcję spojlerów dotyczących treści filmu. nie powinny one zasadniczo odebrać Wam przyjemności seansu, pozostają jednak spojlerami. ostrzegałam.

Jedno, małe kłamstewko - Sita nie śpiewa bluesa, śpiewa jazz; jej ustami przemawia Annette Hanshaw, jazzowa gwiazda lat trzydziestych. A sama Sita to żona Ramy, boskiego księcia z hinduskiej Ramajany (Rama to jedno z wcieleń Wisznu, najważniejszego z bogów hinduizmu znanego też jako Kryszna). Skomplikowanie? Sita jest też poniekąd Niną (Niną Paley, odpowiedzialną za całą tę animację), zwykłą dziewczyną z San Francisco, której mężczyzna dostaje ofertę pracy w Indiach. A teraz dorzućcie do tego jeszcze żywą dyskusję toczoną na zapleczu tego całego zamieszania przez marionetki teatru cieni i wiecie mniej więcej, z czym je się ten spektakl.

Mimo, że z punktu widzenia narracyjnego może się to wydawać początkowo dość skomplikowane i poplątane, dwie rzeczy zasadniczo ułatwiają nam, wtłoczonym w rolę nieco skonfundowanego odbiorcy, zrozumienie, na czym cały ten ambaras polega. Pierwszą z nich jest wspomniany już teatr cieni, który dość często stopuje akcję Ramajany by, po pierwsze, przybliżyć nam nieco tło wydarzeń i bohaterów, a po drugie, dosadnie, z olbrzymim poczuciem humoru i bardzo współcześnie skomentować to, co właśnie widzimy. Drugą jest znalezienie wspólnego mianownika dla historii boskiej żony, dziewczyny z San Francisco i lirycznego smutku tekstów Hanshaw. Dla mnie jest nim kobiece poniżenie i odrzucenie.

Bo odrzucana jest ciągle Sita, której dominującą cechą jest bezwolna lalkowatość - cieszy się i kocha, gdy mąż jest przy niej, porwana przez Ravanę wyśpiewuje tęskne piosnki do księżyca, a poza tym nie ma jej wcale, cała jest swoją bezwzględną miłością i przywiązaniem. I mimo to jest przez Ramę butowana (czasem dosłownie), ciągle musi udowadniać przed nim swoją czystość - w pewnym momencie pojawia się nawet propozycja a'la średniowieczne polowania na czarownicę; próba wody, czyli toń lub płoń. Wyzwoleniem z tego zaklętego kręgu jest dla niej dopiero ostatnia z prób, ale o tym trochę później.

Gdyby na tym się konstrukcja Sita śpiewa bluesa zamykała, można by ją po prostu traktować jak pastisz Ramajany i krytykę kobiety zachodniej na wschodnią mentalność i wschodnie niepodmiotowe (a jak podmiotowe nie, to przedmiotowe) traktowanie kobiet, ale jest jeszcze ten epizod z Niną, który, jak twierdzi angielska Wikipedia (a strona dotycząca tego filmu jest tam bardzo ładnie i ciekawie napisana, więc wybaczcie, że tym razem ciotce Wice uwierzę) jest epizodem z życia Niny Paley, która odpowiedzialna jest za scenariusz i reżyserkę całego tego przedsięwzięcia (a także pod filmową Ninę podkłada głos, więc teoria Wiki ma faktycznie sens). I tu widzimy kobietę niby to współczesną, niezależną i taką zachodnią właśnie, a też zredukowaną do swojej tęsknoty za mężczyzną, któremu brak nawet odwagi by zakończyć związek osobiście. Ładnie to pokazuje, że, wbrew temu, co by się mogło wydawać, są rzeczy ponadkulturowe i, że, niezależnie od czasu i kultury łatwo będąc kobietą (człowiekiem będąc w ogóle, ale kobiet dotyczy to w szczególności) dać się wpędzić w relację, w której ktoś nie daje nam od siebie niczego, a żąda wszystkiego.

Ale, żeby nie zrobiło się za poważnie - film Paley ma także cudowne, błyskotliwe i absolutnie urzekające poczucie humoru. Na Filmwebie piszą nawet, że wchodzi jak dobry kwas; ja nie wiem, jak kwas wchodzi, ale mogę się pod tym w ciemno podpisywać. Humor ów ujawnia się głównie tam, gdzie go już wcześniej wytknęłam, czyli w komentarzach trójcy z teatru cieni, ale nie tylko - ładną jego próbkę dostajemy w scenie, w której siostra Ravany usiłuje sprzedać mu wdzięki Sity (sprzedać jest w kontekście całej tej postaci niestety słowem jak najbardziej odpowiednim) i opisuje ją tymi słowy:

Widziałeś żonę Ramy, Sitę? Jest najpiękniejszą kobietą na świecie.

Ma skórę jasną, niczym płatki lotosu.

Jej oczy są jak jeziora pełne lotosów.

Jej dłonie są jak, no, kwiaty lotosu.
Jej piersi są jak wielkie, krągłe, jędrne, soczyste LOTOSY!


Nie dość, że śmieszny, jest też ładny. Każda z czterech (epizody z Ramajany, piosenki Annette Hanshaw, San Francisco i teatr cieni) części składowych animowana jest w odmienny sposób, każdy trochę groteskowy, trochę zabawny, a trochę po prostu ładny, przez co całość zadowala także estetycznie. W tym kontekście smaku dodają jeszcze (lub dodaje; nie jestem pewna, czy były dwa, czy jeden) krótkie fragmenty bez tekstu, które w całości wypełnia muzyka i zupełnie oderwana stylem animacja tworząca efekt faktycznie... Kwasowy (ten dobry towar obejrzycie sobie tutaj).

Miało być o wyzwoleniu; specjalnie zostawiłam sobie tę przyjemność na sam koniec. Każde (z aż dwóch) filmowych wcieleń Sity jest do granic możliwości spłaszczone i zredukowane do kilku cech, a właściwie - do jednej - toksycznego przywiązania do obiektu swoich uczuć. Wyzwolenie z tej sytuacji jest dla każdego z przypadków inne. Bohaterka Ramajany uwalnia się, gdy, naciskana przez męża o kolejny dowód na swoją czystość, rzuca, że jeśli była mu wierna, Matka Ziemia zabierze ją z powrotem do swojego łona i tak też się dzieje, mimo protestów Ramy i jego niewczesnego smutku. Nina za to radzi sobie w sposób dużo łatwiejszy i chyba bardziej wypróbowany; kupuje kota i zatapia się w lekturze (dodajmy, że lekturze Ramajany). Ostatnia scena - Sita na boskim szezlongu, której stopy masuje Rama (w opozycji do pierwszej sceny filmu, gdzie to Sita masuje Ramę) jest w moim odbiorze wykrystalizowanym manifestem kobiecej niezależności, nawet tej osiąganej za cenę samotności.

Możliwe, że nieco za daleko odpłynęłam w interpretacji tego filmu - w gruncie rzeczy nie przechodzi on przecież testu Bechdel, a postaci kobiece są w nim chodzącym stereotypem - ale jest w nim w moim odbiorze mocny przekaz feministyczny, a znajdzie się i sporo pocieszenia, bo przecież każda (i każdy z nas) czasem jest trochę jak Sita i śpiewa bluesa, nawet wtedy, gdy śpiewa jazz. Niezależnie od wszystkiego jest to też kawał dobrej zabawy i wiedzy nabytej niejako przy okazji, bo zakładam, że nie każdy z nas zna treść Ramajany, a w oprawie tak ładnie brzmiącej i wyglądającej aż szkoda się z nią nie zapoznać. Sita śpiewa bluesa to dla mnie taka mała, niepozorna perełka animacji, którą po prostu warto znać. Oglądnijcie.

A najsam koniec - cukierki. Otóż, wyobraźcie sobie, że ta przecudna rzecz jest udostępniona przez autorkę na prawach Public Domain, a to znaczy, że możecie ją sobie obejrzeć zupełnie za darmo i nie rumienić się ze wstydu, gdy następnym razem wyświetlą Wam w kinie reklamę Legalnej Kultury. Zainteresowani - tędy >>.

No i trailer:




Wszystkie (aż jeden) cytaty w poście są odpowiedzialnością Niny Paley. Obrazek pod grafiką okładkową - również. Za to za nierozsądną ilość nawiasów w poście wyłączną i całkowitą odpowiedzialność ponoszę ja.

(popularności)