Klasyką po łapkach #1 - Jak nie przespać nocy czyli "Wielki Gatsby"



Gdy myślimy o Wielkim Gatsbym, twarz pewnego szczęśliwca-oscarowca sama pojawia się przed oczami. Po premierze ekranizacji (nie pierwszej zresztą) w 2013 to przez jej pryzmat spoglądamy na książkę Fitzgeralda, dotąd może nieco zapomnianą. Co z tego wynika dla niej samej? Podobno wzrósł nakład, na księgarnianych półkach możemy znaleźć wydanie filmowe no i, rzecz jasna, można porównywać ją z filmem. A co z popularności filmowej wersji perypetii pewnego milionera wynika dla tej recenzji? Właściwie to zupełnie nic, bo postanowiłam do powieści podejść nie obejrzawszy filmu by nie filtrować tego, co przeczytam przez zobaczone wcześniej obrazy. Tak wolę, a więc dostajesz Czytelniku recenzję wolną od Leo. Indżoj.

Tytułowy Gatsby, konkretnie Jay Gatsby, to człowiek-zagadka. Ma wielki, piękny dom w Nowym Jorku i często urządza w nim przyjęcia, na które zjeżdżają się tłumy, jednak nikt z uczestników jego wielkich bali nie wie o nim prawie nic więcej. Skąd się wziął? Jak dorobił się fortuny? Co mrocznego kryje się w jego przeszłości? Krążą plotki o jego studiach w Oxfordzie, o wojennej przeszłości, ale kto go tam wie… Na równi z nami i połową Nowego Jorku tę tajemnicę próbuje odkryć narrator powieści, młodzieniec o imieniu Nick, który przypadkiem stał się sąsiadem Jay'a. A co do tego ma stracona miłość czy kuzynka Nicka, Daisy to już sprawki fabularne, które (wraz z prawdziwą tożsamością milionera) sprawiają, że można nad Wielkim Gatsbym zarwać noc. Sprawdziłam na własnej osobie, działa.

Noc nocą, ale jednak mam z tą książką pewien problem, wynikający stąd głównie, żfabuła jej jest w sumie... Typowo romansowa. Zakochany milioner, pielęgnowana przez lata miłość i te wszystkie perypetie, zdrady, a nawet dramatyczny finał to składowe lekkiej, całkiem przyjemnej fabułki. Nic niesamowicie odkrywczego, zaskakuje może nieco wspomniany finałowy dramat, ale bez przesady. A z drugiej strony, jeśli coś można językowi Fitzgeralda zarzucić, to chyba tylko nieprzyzwoicie zgrabne frazy, bo napisana jest ta fabułka bosko. Do tego wszystkiego oszałamiający klimat ociekających przepychem lat 20., wielkich przyjęć z jazzem w tle... Więc czyta się to doskonale, zresztą, jak już wspominałam, noc została zarwana, więc akurat o czytalności tego tekstu złego słowa nie dam powiedzieć. Ratuje ją też dobra kreacja postaci, a i wpleciona gdzieś refleksja o skłonności do kochania wyobrażeń zamiast ludzi nie męczy, nie przeszkadza, a nawet pasuje, ale wciąż – błahość pozostaje błahością.


Nie tłukąc więc o tym, że to klasyka, a klasykę znać warto i przechodząc do odpowiedzi na pytanie, czy faktycznie w tym przypadku warto… Niekoniecznie trzeba, ale na pewno można. Bo to książka z tych może nie niesamowicie ambitnych i odkrywczych, ale ładna. Na pewno nie ma co się obawiać tej przypiętej łatki klasyka literatury światowej, Wielki Gatsby jest wyjątkowo lekkostrawny, to właściwie lektura na jeden wolny wieczór (lub noc). Nie wybitna, ale piękna stylistycznie i z ciekawym tłem historycznym, więc warta spędzonego czasu, ale niekoniecznie niezbędna, toteż - można. A potem można zapoznać się z filmem, którymś z czterech, dla uzupełnienia, co i ja zamierzam uczynić.

(popularności)