Kto Ty jesteś? - Szczepan Twardoch, "Morfina"



Morfina” jest, całkiem dosłownie, jak morfina. Wciąga, uzależnia, mąci w głowie i wywołuje mroczki przed oczami. A jeśli szukacie polskiej książki z drugą wojną światową w tle, która nie powiela schematów, trudno znaleźć coś lepszego.

Konstanty Willeman mieszka w Warszawie i nie wie do końca, czy jest Polakiem, czy Niemcem. Konstanty Willeman w ogóle nie bardzo wie, kim jest i czy jest w ogóle. I z tego właściwie wynikają wszystkie jego problemy, od morfiny i dziwek począwszy, a na działalności konspiracyjnej skończywszy. Naciskany przez otaczające go kobiety – żonę Helę, archetyp matki-Polki, własną matkę, która kiedyś zdecydowała się na zostanie Polką i kochankę Salome, za sprawą której pogrąża się w uzależnieniu jeszcze bardziej – miota się więc Konstanty między kolejnymi rolami, niezdolny wejść w żadną z nich całkowicie i ostatecznie się dookreślić.

A więc, rozpustne życie w okupowanej Warszawie? Może się wydawać, że ze względu na temat będzie to powieść banalna, przerysowana, do przesady dramatyczna. Nie dzieje się tak jednak, czy to ze dzięki nietypowej narracji przywodzącej na myśl narkotyczny trans – rytmicznej, często przybierającej formę strumienia świadomości i urywającej się nagle, gdy bohater aplikuje sobie dawkę morfiny. Samej morfiny jest jednak, na szczęście, nie za dużo – nie tylko wokół niej kręci się akcja powieści i choć myśli Kostka wracają do niej regularnie, Twardochowi udaje się uniknąć bajeczek o smutnym narkomanie, myślącym tylko o tym, jak zdobyć pieniądze na kolejny strzał.

Mimo wszystko wciąż jednak coś jest w „Morfinie” jakby niedorysowane, naszkicowane tylko – ta szara towarzyszka Konstantego, kobieta, która od czasu do czasu przejmuje narrację, wiedząc o bohaterze dużo więcej, niż on sam, sterując jego postępowaniem. Kim ona jest? Rozważenie tej kwestii autor pozostawia nam, czytelnikom i z jednej strony niby to dobrze, że nie wszystko zostało wyraźnie powiedziane, że jest pole do interpretacji, ale możliwości jest tak wiele…

Dobrze przeczytać „Morfinę”, choć, by zapoznać się z twardochowym pisaniem, lepiej zacząć chyba od „Dracha”, który jest po prostu powieścią dojrzalszą, bardziej rozbudowaną. Ale to dobrze, bo oznacza to, że Twardoch robi się coraz lepszy z wiekiem, co cieszy tym bardziej, że, jak niesie wieść, autor ukończył niedawno nową powieść. Póki co nie trzymamy jej jednak w rękach, warto więc zerknąć łaskawym okiem na „Morfinę”, bo choć niełatwa, jest bez wątpienia książką dobrą.

(popularności)