Narzeczone, czereśnie i enklawy tajemne - „Schodów się nie pali” Wojciecha Tochmana


To jeden z tych nielicznych przypadków, gdy już same rekomendacje na okładce mogłyby nakłonić mnie do zakupu książki. Bo takie nazwiska, jak Krall, Kapuściński i Szejnert zapowiadają reportaż bardzo dobry. A gdy jeszcze przeczyta się, że Tochman nie pisze niepotrzebnych słów (M. Szejnert), chęć porwania tego cudu z księgarnianej półki staje się niemal nie do przezwyciężenia. Słusznie?

Największą zaletą Schodów się nie pali jest różnorodność. Ten wybór 11 reportaży, które ukazywały się drukiem w polskiej prasie w latach 90. to 11 zupełnie odmiennych tematów. Od himalaizmu, przez Piwnicę pod Baranami i po koszmar handlu ludźmi – jakkolwiek makabrycznie w kontekście tego ostatniego by to nie brzmiało, każdy znajdzie tu coś dla siebie. Albo, jak ja, weźmie wszystko, wszystko uważnie przetrawi i wszystkie obrazy zatrzyma pod powiekami.

Zawsze jednak coś przykuwa uwagę bardziej; dla mnie są to te trzy reportaże, w których Tochmann pisze o ludziach związanych w jakiś sposób ze sztuką. Są więc najpierw Pierwsze czereśnie – o Barbarze Sadowskiej, jej mieszkaniu przy Hibnera – w gruncie rzeczy pijackiej spelunie i o tym, jak trudne było w takich warunkach dorastanie dla jej syna. Jest i Narzeczona, tekst o dziwnej relacji Edwarda Stachury z ostatnią w jego życiu kobietą, Martą Kucharską. Dużo mówi zarówno o nim, jak i o niej, nie tak obecnej w powszechnej świadomości. Pozostawia smutek i wiele pytań. I ostatecznie – Mówię ci, tam była enklawa tajemna czyli przegląd przez towarzystwo z wspomnianej już wyżej Piwnicy pod Baranami, dla czytelnika dzisiejszego nieco melancholijna pocztówka z tego nieistniejącego już Krakowa. Sam tekst zresztą zaczyna się w tonie wspominkowym, od wypowiedzi Piotra Skrzyneckiego:

Oj, to zupełnie jak u Felliniego, prawie… Tamte czasy stają się coraz mniej uchwytne, coraz trudniejsze do opisania.

Oczywiście jest w zbiorze tych tekstów zasługujących na uwagę więcej – właściwie to na uwagę zasługuje każdy z nich – ale te trzy ujęły mnie za serducho potężnie.

I nie myliła się Małgorzata Szejnert pisząc, że niepotrzebnych słów się u Tochmana nie uświadczy – jego pisarstwo jest ostre jak żyletka, celne i zwięzłe. A emocje, czasem wielkie i trudne do opisania i tak spod tych krótkich zdań przebijają. Swoich bohaterów traktuje z szacunkiem, nie ocenia, jakikolwiek sąd pozostawiając czytelnikowi. Najlepsza szkoła polskiego reportażu – oszczędna forma, celność spostrzeżeń i olbrzymia wrażliwość na cudzą krzywdę przebijająca niemal z każdego zdania.


Pięknie dobrane słowa, ciekawe historie podane w nietypowy sposób - jeśli takie macie oczekiwania, gdy słyszycie słowo "reportaż" (a żadne więcej nie przychodzą mi do głowy), Schodów się nie pali spodoba się Wam na pewno. Obecna ich edycja nie jest pierwszą, po raz pierwszy teksty w nich zawarte w tej ilości i składzie ukazały się w roku 2000, co nie odbiera im bynajmniej aktualności i celności w opisywaniu otaczającego nas świata. Jeśli więc do tej pory omijały Was jakoś – nadróbcie koniecznie.

(popularności)