Nie długa, nie krótka... - "Sońka" Ignacego Karpowicza


Kolejna niewielka książka, bo „Sońka” ze swoim 208 stronami jest idealną lekturą na wolną sobotę. Niewielka nie oznacza jednak i tym razem nieważnej czy lekkiej, więcej – jak na powieść krótką, jest zaskakująco ciężka.

Życie Sońki to wojna i miłość. Te dwa wydarzenia stanowiły oś jej życia, splecione ze sobą nierozerwalnie i skończyły się bardzo dawno temu. Teraz życie Sońka ma już dawno za sobą i czeka tylko na śmierć, której anioł przybywa do niej pod postacią Igora, reżysera, który złapał gumę, a stracił zasięg. Lądują więc oboje w chatce Sonii, by wysłuchać jej ostatniej spowiedzi.

Pełno tu kontrastów – z jednej strony prosta chata i białoruskie wtręty, z drugiej wielkie miasto, język wyższych sfer. Swoją drogą, te wtręty to chyba jedyny poważny dyskomfort, jaki dane nam będzie odczuć podczas lektury. Rozumiem konieczność ich zamieszczenia, natomiast konieczność przewijania co chwilę do słowniczka na końcu książki jest uciążliwa i… Wcale nie musiałaby być taka znowu konieczna. W końcu, od czego są przypisy?

Pomijając jednak ten drobiazg, to naprawdę dobra i mocna książka. Miłość i wojna to, zdawałoby się, oklepane zestawienie, Karpowicz pokazuje jednak, że wciąż jeszcze można wyciągnąć z niego coś nowego i to niekoniecznie celem wyciśnięcia z oczu większych lub mniejszych ilości łez. Bo choć historia młodej Sonii i jej miłości do oficera SS boli, smuci i serduszko łamie, Karpowicz nie epatuje patosem. „Sońka” jest pod względem językowym perfekcyjnie wyważona, idealnie celna. Autor zestawia romans wojenny z frazami o (dosłownie) niewysranym gównie w taki sposób, że ani nas to razi, ani zniesmacza, a nawet pasuje i wzbogaca w jakiś sposób tą powieść. Jest tych wzbogaceń jeszcze więcej, ujęły mnie na przykład fragmenty, w których Karpowicz przedstawia swoją bohaterkę oczami wiernych towarzyszy jej życia – suki owczarka niemieckiego, Borbus, tytułowanej jako Dwunasta I Ostatnia i kota Jozika, który u boku Sonii spędza swoje ostatnie, dziewiąte życia. Parokrotnie odbijamy też w zupełnie inną stronę i czytamy o tym, jak to Igor przenosi historię życia Sońki na deski teatru. Bo czemu nie?


Gdyby „Sońka” była dłuższa, pewnie by się przejadła. Pewnie znudziłby się styl gęsty jak zupa Prousta, najeżony odwołaniami i z białoruskimi wtrąceniami co drugie zdanie. Gdyby była, ale na szczęście nie jest. To piękne, doskonale wydane dwieście stron dobrej opowieści, ani więcej, ani mniej niż powinno być. Polecam zdecydowanie.

(popularności)