Po drugiej stronie lustra - "Jesień w Pekinie" Borisa Viana


Każdy z nas ma czasem dość zwyczajnych książek. Bo w końcu ileż można czytać o wydarzeniach tak możliwych, że wręcz prawdopodobnych, o szarej codzienności podobnej do naszej. Warto na takie okazje mieć coś… Innego. Borisa Viana
na przykład.


Dziwni są bohaterowie „Jesieni w Pekinie”. Kompletnie niedobrani, bo szukać wspólnego mianownika dla archeologa rozbijającego swoje znaleziska, by zmieścić je w puszkach, księdza wymachującego sutanną, dwójki przyjaciół zakochanych w jednej dziewczynie, profesora leczącego krzesła (wraz z asystentem) i szalonego inżyniera to jak szukać igły w stogu siana. Co najmniej. Nie przeszkadza im to jednak w zbliżonym czasie znaleźć się na pustyni i prowadzić tam budowy kolei. Chociaż pustynią nazwać tego chyba nie można, bo czy ktoś widział kiedyś kolej na pustyni?

Ilość absurdu w przełożeniu na stronę w tej powieści pobija wszelkie rekordy. Naprawdę. I choć mogłoby się wydawać, że króciutka, niespełna trzystustronicowa książeczka to kąsek na jeden wieczór, pomęczymy się z Vianem odrobinę, próbując ogarnąć wyobraźnią perypetie bohaterów. Jest to jednak męczenie się pozytywne, o ile oczywiście lubi się klimaty zdecydowanie oderwane od rzeczywistości. A oprócz absurdu w dużych dawkach znajdziemy u Viana także sporą dawkę ironii i wyśmiewanie wszystkiego i wszystkich. Plus humor czarny, jak kot Behemot. Jest też jednak odrobina powagi, która sprawia, że, gdy już przestaniemy się śmiać, „Jesień w Pekinie” zostawi nas w zadumie, zamyślonych nad ludzką naturą i losem.


Czy jest więc szansa, że odłożysz na moment poważne książki, nad którymi pochylasz się z marsową miną i dasz się porwać kierowcy autobusu 975
na krótką przejażdżkę do Egzopotamii? Zapewniam, nie będziesz żałować.


(popularności)