Powieść-matrioszka - "Podróż na południe" Michala Ajvaza


Wiecie, jak wygląda matrioszka, prawda? Lalka, a w środku tej lalki kolejna. I kolejna. I jeszcze następna. „Podróż na południe” jest powieściowym odpowiednikiem matrioszki - z wybrzeży Morza Libijskiego porywa nas w fantastyczne powieściowe światy, jeden bardziej fascynujący i niesamowity od drugiego.

Podróż rozpoczynamy w kawiarence na Krecie, gdzie spotyka się przypadkiem dwoje podróżnych. I zaczyna się opowiadanie. Ramą dla wszystkich pozostałych historii jest tu opowieść detektywistyczna - próba rozwikłania tajemnicy pewnego morderstwa prowadzi bohaterów z Pragi aż na tytułowe Południe, a poszlakami stają się nawet żelki. Nie koniec jednak na tym, bo w fabule tej zamyka się jak w szkatułce kilka innych. I tak dowiadujemy się między innymi o losach powieści spisanej na zwoju drutu, o kulcie starożytnego ludu Ligdów czy o historii robota i demona... A i to jeszcze nie wszystko; mnogość mniejszych powieści zamkniętych w Podróży na południe trudno opisać w kilku zdaniach.

Podstawową zaletą takiego nawarstwiania fabuł jest to, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Niezależnie od tego, czy na co dzień zaczytujecie się w fantastyce naukowej, kryminałach czy wolicie na przykład powieść filozoficzną - coś Was w Podróży na południe porwie. Nie można tu też mówić o monotonii, ponad 500 stron czyta się z niesłabnącym zainteresowaniem. Wady? Czasami kręci się lekko w głowie, trudno połapać się w takiej ilości wątków ciągniętych momentami niemal równolegle. Bywa też nużąco, choć na szczęście rzadko i na krótko – nim zdążycie znudzić się tą powieścią, autor rzuci kolejny dziwaczny pomysł w stylu medytującej mrówki czy fosforyzujących robaczków szyfrujących wiadomości.

Opowiada dużo, opowiada – zazwyczaj – ciekawie, a także – opowiada ładnie, bo kunszt widać w tej książce nie tylko na poziomie konstrukcji fabuły. Ajvaz za pomocą słów mistrzowsko buduje klimat, czy chodzi tu o parną dżunglę Floriany Północnej, czy o nadmorskie miasteczka Włoch i Grecji, pięknie operuje słowem budując zapadające w pamięć frazy i zdania, które po prostu chce się czytać, jak na przykład to:

Ale właśnie dlatego, że między nim a miastem nie wytworzył się żaden stały związek, mogło do niego przemawiać i podniecać go kształtami swych obiektów, odcieniami ochry, szarości i zieleni, szumami i chrobotami, zgniłymi i słodkawymi zapachami i nieuporządkowanymi, chaotycznymi ale i mechanicznie monotonnymi ruchami, właśnie dlatego mógł z przestrzenią miasta nawiązać w każdej chwili fantastyczne relacje, które nie mają nazwy; kiedy mijał zamknięte drzwi domów, mógł się czuć jak kupiec z arabskiej bajki, mógł się z miastem łączyć tysiącem delikatnych włókienek, a potem je zrywać […].

O czym jest więc właściwie ta powieść-mozaika? Chyba (chyba, bo o czym jest dla Was możecie przekonać się w tylko jeden sposób) o opowiadaniu. Ajvaz szuka źródła, z którego wypływają wszystkie historie, próbuje znaleźć powód snucia historii. Próżno tu jednak szukać banałów o poetycznym natchnieniu i Muzach szczebioczących nad głową artysty – opowieść w Podróży na południe to niebezpieczny żywioł, pnącze oplatające wszystko i wypuszczający pędy na wszystkie strony, to pasożyt konsumujący z wolna tych, którzy są nią zarażeni.


Podobnie ja czuję się po lekturze tej powieści – skonsumowana. Podróż na południe przeżuła mnie i połknęła, choć wydawało mi się, że to raczej ja mogę to z nią zrobić. Porwała w wir różnorodnych opowieści, zafascynowała, rozbawiła, odrobinę zasmuciła. Upalne, pachnące morzem południe to dobry kierunek na początek wakacji, choć jestem prawie pewna, że wrócę jeszcze do tej powieści, gdy dni zrobią się krótsze i ciemniejsze, by rozchmurzyć się nieco południowym słońcem zamkniętym w jej kartach.


(popularności)