Wojaże #3 - Odpocząć, ale tak naprawdę, czyli jak to jest rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady



Plan był taki, że Chata będzie naszą bazą wypadową. Jadąc na tydzień nie chcieliśmy przez cały ten czas w niej tkwić, raczej zostawić po prostu bagaże i wyłazić na bieszczadzkie szlaki, zażywać świeżego powietrza, generalnie - ruszać się. Ale w momencie, gdy weszliśmy do sali kominkowej Chaty Socjologa wiedziałam, że tak znowu szybko się stamtąd nie ruszymy.

Wśród wielu, wielu ładnych miejsc które zdarzyło mi się odwiedzić tylko parę jest takich, których urok przyciąga mnie z nieodpartą mocą. Wśród nich - jeszcze mniej tych, które jakimś cudem natychmiast sprawiają, że czuję się jak w domu. Od pierwszego momentu, gdy zobaczyłam Chatę Socjologa po wtoczeniu się na te 896 m.n.p.m. w zacinającym deszczu wiedziałam, że jest jednym z takich miejsc. I nie chodzi nawet o to, że perspektywa odpoczynku i ciepłego napoju była na tamtą chwilę niezwykle zachęcająca; Chata od pierwszych minut przytuliła mnie całą swoją atmosferą, jakby chciała wyskrzypieć - dobrze, że jesteś.

Pierwsza Chata Socjologa powstała na Otrycie w latach 70., jako studencka baza będąca zarazem swego rodzaju republiką wolnej myśli - położenie w dzikich, niedostępnych terenach miało uchronić jej bywalców przed ubecką inwigilacją. Tamtej Chaty niestety już nie ma - spłonęła tragicznie w 2003 roku, szczęśliwie znaleźli się ludzie, którzy pomogli w jej odbudowie - ale ma się wrażenie, że przeszłość w znacznej mierze uwarunkowała atmosferę panującą na otryckim grzbiecie. Atmosferę otwartą, tolerancyjną i przyjazną, ale także niezwykle stymulującą intelektualnie. Wystarczy zerknąć na stosy literatury zgromadzone w sali kominkowej - już tego tylko starczyłoby na kilka lat niezłej rozrywki, a są przecież jeszcze ludzie, niektórzy dużo od literatury ciekawsi.

W Chacie nie ma na pewno dwóch rzeczy - prądu i bieżącej wody. Brak tego drugiego nie przeszkadza (raz na parę dni trzeba po prostu nabrać wody z pobliskiego źródełka, w Chacie jest możliwość jej podgrzania, więc i umyć się można przyzwoicie), brak drugiego jest błogosławieństwem. Bo pozbawieni możliwości przylepienia się do swojego świecącego prostokątu, ludzie muszą wchodzić w interakcje. Bo pozbawieni możliwości puszczenia czegoś ze Spotify, zaczynają sami tworzyć muzykę. Bo brak sztucznego oświetlenia oznacza całe mnóstwo świec, w których blasku piękni ludzie wyglądają jeszcze piękniej i tysiące gwiazd świecących nad głową.

Odpoczywa się tam naprawdę. Nie powierzchownie, nie z połową myśli w rzeczach, które gdzieś tam czekają na dokończenie - to wszystko jakimś cudem zostaje na dole. Zostaje też polityka, uprzedzenia i niechęć do ludzi (oczywiście, jeśli bardzo się postaracie mogą na tę górę wleźć z Wami, ale chyba nie o to chodzi). Zostaje zachwyt nad prostymi rzeczami, proste czynności, prosta życzliwość dla drugiego człowieka. To wszystko, czego nam na co dzień brakuje tak bardzo. I wiem doskonale, że Chata nie jest dla każdego - już sam fakt, że na tę górę trzeba przecież wejść (nie, pod Chatę Socjologa nie da się podjechać samochodem, trzeba wleźć ze swoim plecakiem) może być dla części osób odstraszający. Jeśli jednak zastanawialiście się kiedykolwiek, czy by faktycznie nie rzucić wszystkiego i nie wyjechać w te Bieszczady, dobrze radzę - zacznijcie rzucanie od Chaty Socjologa. I może będziecie potem jak ja, ciągnięta na niewidzialnej nitce w tamtą stronę, kombinująca, kiedy by tu znaleźć parę dni na Otryt.

Więcej informacji na temat Chaty Socjologa i jej historii znajdziecie tutaj.


Zdjęcie w grafice okładkowej tym razem jest moje - to Połonina Caryńska ad 2017.

(popularności)