Moje najpiękniejsze filmy 2019

15 kwietnia



Często bywam ostatnio w kinie. No, może nie przez ostatni miesiąc, ale studia oprócz miejsca zamieszkania zmieniły w moim życiu z pewnością częstotliwość, z jaką zapadam się w kinowy fotel i to, jak na bieżąco jestem z ofertą kinową. I choć ilości filmów, które obejrzałam daleko do ilości książek, które przeczytałam i z pewnością nie jestem w stanie siebie nazwać znawczynią kina, to chciałam podzielić się z Wami pięcioma tytułami, które w zeszłym roku szczególnie mną poruszyły i do dzisiaj siedzą mi w głowie, a nawet jeszcze prowokują nowe przemyślenia. Część z nich możecie już bez problemu obejrzeć bez wychodzenia z domu - o tym, gdzie je znajdziecie piszę nieco więcej na końcu. Może kwarantanna to dobry czas na odrobinę niszowego kina? Kolejność filmów jest prawie przypadkowa - dwa ostatnie to moi absolutni ulubieńcy, ale każdy z nich to inny niesamowity, pełen emocji świat.


Jutro albo pojutrze (Bing Liu)


Zacznę od jedynego na tej liście filmu dokumentalnego, który zresztą ze względu na swoją dokumentalność i pozornie niszowy temat przeszedł bez większego echa. A szkoda, bo film Binga Liu to dużo więcej, niż nagrania deskorolkowych tricków ziomeczków, choć właśnie tak się zaczyna. Za swoją paczką znajomych reżyser chodził z kamerą przez 12 lat, rejestrując ich wzloty i upadki, dorastanie i rozliczanie się z traumami. Z bolesną wręcz szczerością bohaterowie próbują radzić sobie ze sobą wywewnętrzniając się przed okiem kamery, niejednokrotnie robi to też sam reżyser, dając świadectwo bycia nie zewnętrznym obserwatorem, a aktywnym uczestnikiem zdarzeń i konfliktów. Jutro albo pojutrze to film bardzo ciepły, osobisty i poruszający. A przy tym w bonusie można popatrzeć na deskorolkarzy.

Monument (Jagoda Szelc)


Jedyny polski (przepraszam, Komaso!) film w tym zestawieniu to dyplom Łódzkiej Szkoły Filmowej i drugie dzieło Jagody Szelc (znanej także z Wieży. Jasny dzień). Pierwszy jednak, z którym miałam do czynienia i być może dlatego zostałam rozłożona na łopatki. Atmosfera dająca kroić się nożem, niesamowita, chwilami przerażająca, a jednocześnie przekonująca i wciągająca w dziwaczny świat przedstawiony, trzymany do ostatniej chwili w garści suspens... Nieprzekonana, czy udało mi się Monument zrozumieć (przekonana jednak, że nie o jednoznaczną interpretację reżyserce chodziło), dałam się mu pożreć i wypluć. I chętnie dałabym jeszcze raz. Co się tyczy fabuły, rzecz jest o studentach przyjeżdżających na praktykę do dość dziwnego hotelu, uwierzcie mi jednak na słowo - fabuła ma tu całkiem drugorzędne znaczenie.

Sny wędrownych ptaków (Cirro Guerra, Cristina Gallego)


To poetycka, pięknie nakręcona i pełna rozmachu opowieść... O narkobiznesie. Z jednej strony mamy tę samą historię, co prawie zawsze, gdy mówi się o kartelach - chciwość, pozorną bezkarność, nakręcającą się w zastraszającym tempie spiralę przemocy - z drugiej jednak olśniewające tło zwyczajów i kultury plemienia Wayúu. I brak jednoznacznej odpowiedzi, bo w walce pomiędzy tradycją, a nowoczesnością w niezbyt przyjaznym wydaniu handlu narkotykowego nikt nie ma racji, nikt nie jest wolny od przywar i nikt nie unika popełniania błędów. Zachwycający wizualnie, pięknie grający wymiarem sennym i osiągający rozmach wielotomowej sagi - film Guerry i Gallego kreuje jeden z tych filmowych światów, do których na pewno będę chciała wrócić.

Portet kobiety w ogniu (Céline Sciamma)


Jest jednym z tych filmów, za które lepiej nie zabierać się bez chusteczek, mimo, że nie przekracza granic dobrego smaku w wywoływaniu płaczu u widza. Osadzony w XVIII wieku film o tajnej misji malarskiej - jedna z bohaterek ma za zadanie sportretować drugą bez jej wiedzy - pięknie przenosi na grunt filmowy perspektywę malarską, nie tylko poprzez pokazywanie kolejnych etapów tworzenia dzieła, ale także honorując piękno szczegółu, skupiając się na detalu. Jest także wspaniałym przykładem tego, jak można robić kino feministyczne - z prawie zupełnego braku mężczyzn na ekranie skupia się wyłącznie na kobietach i porusza trudne tematy, takie jak aborcja w bardzo naturalny i niewymuszony sposób. Do tego wszystkiego piękna, kameralna gra dźwiękiem i kadry, które można drukować i wieszać na ścianie; nie przesadzę, gdy powiem, że Portret kobiety w ogniu jest jedną z najlepszych rzeczy, jakie widziałam i każdemu życzę spotkania z tym filmem.

Midsommar (Ari Aster)


Jeśli horror nie jest także waszym ulubionym gatunkiem, to mimo wszystko spróbujcie dać Midsommar szansę. Wszystkiego tego, co mnie zwykle w horrorach odrzuca - tanich straszaków, pretekstowej fabuły, niewytłumaczalnej wręcz głupoty bohaterów i hektolitrów krwi - w filmie Astera nie uświadczycie, mnóstwo jest natomiast napięcia budowanego środkami bardziej wyrafinowanymi, niż ciemność i straszna muzyka, konsekwentnego, odczuwalnego wręcz fizycznie i znajdującego ujście dopiero w finale. Bo Midsommar to szansa na doświadczenie prawdziwego filmowego katharsis, przeprowadzenie przez wszystkie etapy żałoby po ważnej relacji, po akceptację i oczyszczenie, a przy okazji masakra na otwartym mózgu. I to naprawdę wszystko, co mogę o nim powiedzieć bez wdawania się w analizę i spojlerowania treści - cóż za piękna masakra.

Już na etapie układania tej listy zdałam sobie sprawę z tego, że prawie wszystkie z nich widziałam w moim ulubionym krakowskim miejscu - Kinie pod Baranami. A i sama lista w ogóle powstała chyba dlatego, że tak bardzo brakuje mi teraz kina, bo Netflix Netflixem, ale zanurzenie w pluszowym fotelu gwarantuje zupełnie inne doznania, no i gdzie indziej tak łatwo spotkać ludzi, którzy właśnie widzieli ten sam film i chcą o tym porozmawiać? Jeśli macie ochotę (a mam nadzieję, że teraz już macie) na seans dwóch ostatnich filmów z tej listy, to dobrze się składa, że pojawiły się na świeżo powstałej platformie VOD Kina pod Baranami. Oglądając je tam nie tylko, co się rozumie samo przez się, oglądacie doskonałe filmy, ale także przyczyniacie się do tego, że po ustaniu koronawirusowego szaleństwa wciąż będą sale kinowe, do których będzie można wrócić.

PS Mogłabym oczywiście listę doskonałych filmów z tego roku rozszerzyć do dziesięciu czy nawet większej liczby pozycji, dodając do niej choćby Boże Ciało Komasy czy świetny Parasite Joon-ho Bonga, wolałam jednak skupić się na tytułach nieco mniej głośnych, może troszkę przegapionych, które niemniej zasługują na uwagę w tym świetnym sezonie filmowym.

zerknij też tutaj:

0 komentarze

(popularności)