Tu leżą Beksińscy - "Ostatnia rodzina"


Mimo upływu czasu, historia rodziny Beksińskich wciąż budzi zainteresowanie. Nic w tym dziwnego - fatum, które zdawało się ciążyć nad tymi ludźmi w połączeniu z niepokojącymi obrazami ojca i wampirycznymi audycjami syna to coś, co brzmi jak materiał na całkiem niezły film. No i film w końcu powstał. Czy niezły? O tym dzisiaj.

O tragicznej historii rodziny Beksińskich opowiadać już nie będę bo, po pierwsze medialny balonik, jaki nadmuchała premiera tego filmu sprawił, że w obecnej chwili trudno byłoby jej nie znać, po drugie, cała jest bardzo ładnie opisana w książce Magdaleny Grzebałkowskiej o której nawet w odległych czasach pisałam, po trzecie, kto nie wie, temu Wikipedia za przewodnika, a po czwarte (choć to może niezbyt trafiony argument gdy mowa o filmie biograficznym) - nie chcę spojlerować. Zamiast tego dam Wam więc trzy minutki z trailerem, a potem wracamy.



Przechodząc do samej istoty filmu, wartym wspomnienia faktem jest to, jak niesamowicie dobrze jest zagrany. Cała trójka głównych bohaterów to świetne kreacje aktorskie. Ładnie zrobił Dawid Ogrodnik grając trudną rolę Tomka Beksińskiego, która łatwo mogła stać się groteskowa w sposób niezwykle przekonujący i naturalny. Ładnie zrobił również Andrzej Seweryn w roli Zdzisława Beksińskiego, która to rola została zresztą doceniona - najpierw w Locarno, a następnie w Gdyni. Moje zachwyty, oklaski i pełne uwielbienia westchnienia wędrują jednak do Aleksandry Koniecznej, która nadała swojej niepozornej, na pierwszy rzut oka niewiele znaczącej roli tyle wyrazu, że chwilami mamy wrażenie, że to właśnie ona jest główną bohaterką Ostatniej Rodziny. Bo tak naprawdę Zofia Beksińska to jedyna postać, z którą widz może się tu utożsamiać i której może z całego serca współczuć - rzucona między chorobliwie spokojnego Zdzisława, a chorobliwie emocjonalnego Tomasza próbuje zachować normalność i tonować całe to towarzystwo. Zwykła gospodyni domowa powinna się gubić na tle męża-malarza i syna-radiowca, a jednak to w jej stronę moje myśli uciekały w czasie seansu najczęściej. I za to, że wlała tyle znaczenia w niezbyt eksponowaną rolę należą się Koniecznej wielkie brawa.

Do przedstawienia jej postaci zastrzeżeń nie mam, natomiast w stosunku do sposobu, w jaki została ukazana postać Tomka po lekturze Portretu podwójnego Grzebałkowskiej bezkrytyczna być wręcz nie mogę. Generalnie rzecz biorąc, filmowy Tomek jest świrem. Wariatem demolującym okazjonalnie własny dom i myślącym tylko o tym, kiedy przystąpić do kolejnej próby samobójczej. Ma lepsze momenty, ale niemal natychmiast prowadzą one do kolejnych napadów złości wymierzonych w najbliższych. Zupełnie inny obraz jego osoby wyłania się z wypowiedzi tych, którzy przez ostatnich parę dni mają w mediach dość sporo do powiedzenia - przyjaciół i znajomych. O tym, jak pogodnym i wesołym człowiekiem w relacjach z innymi Tomek potrafił być film nie wspomina, nieco po macoszemu traktuje też jego dorobek jako tłumacza (a gdy dziś oglądamy skecze Monty Pythona, to w jego właśnie tłumaczeniu). Z jednej strony rozumiem, z czego takie zawężenie perspektywy wynika - film, jak sam tytuł wskazuje skupia się na rodzinie. Praktycznie jedyną wyraźniej zarysowaną postacią spoza niej jest marszand Piotr Dmochowski, przy czym wyraźniej nie oznacza tu wyraźnie, bo i tak pojawia się raptem w paru scenach. Film właściwie nie pokazuje relacji Beksińskich z innymi ludźmi i z tego może częściowo wynikać wypaczony wizerunek Tomka.

Ale ogólnie rzecz biorąc - nie ma na co narzekać, a wręcz jest sporo do chwalenia. To na przykład, jak subtelny jest ten film w pokazywaniu życia rodzinnego od środka. Nie ma się wrażenia włażenia z butami do czyjegoś łóżka, nie widać szukania sensacji. Jest kameralnie i z bardzo bliska, ale ze smakiem. Mimo tematyki nie jest też nadmiernie ponury i przytłaczający - owszem, miewa takie momenty, ale pokazuje również fenomenalne poczucie humoru wszystkich Beksińskich i humorystyczne aspekty ich życia. A gdy te poważne już są, to raczej wplecione w prozę codziennego życia - przykładem scena z pralką (ci, co już widzieli wiedzą) podczas której ryczałam jak bóbr. A przecież to tylko obsługa pralki.


Podobały mi się też zdjęcia, muzyka, generalnie rzecz biorąc - wszystko prawie. Tylko ten mocno jednostronny portret młodszego Beksy pozostawił po sobie niesmak. Mam wrażenie, że ludzie, którzy w kinie zetkną się z rodziną Beksińskich po raz pierwszy wyjdą z niego przeświadczeni, że Tomasz był po prostu wariatem, który zniszczył życie swojej rodzinie. Prawda - na tyle, na ile o prawdzie mogę mówić nie poznawszy tych ludzi, a jedynie zaczytując się we wszystkim, co na temat Beksińskich się ukazywało - wyglądała nieco inaczej. Mimo wszystko jest to jednak film, jakiego w Polsce chwilę nie mieliśmy. Po prostu bardzo dobry pod każdym względem.

(popularności)